Stanislaw, szczecin, biskup męczennik, bukowe » Aktualności » Z Biblią za pan brat » Okres zwykły. aktualizowano: 2021-07-31 09:32 Odsłon: 694 . Chleb dający Chodź, chlebie, zjem ciebie. Chrzest polewaj wodą, wesele – wódką, a pogrzeb – łzami. Chyba kończy się świat – świnia z pastuchem za pan brat! Ciemnota – gorsza od zbrodni. Cieszyć się jak Ruski z roweru. Co cię nie zabije, to cię wzmocni. Janusza Korczaka w Radomiu. 1. Tytuł innowacji: „Z robotyką za pan brat” – innowacyjny program wspomagania kształcenia uczniów z dysfunkcją intelektu poprzez zastosowanie zestawów Lego Education WeDo 2.0 oraz Mindstorms EV3. 2. Typ innowacji: organizacyjna, metodyczna. Fast Money. Wrażliwość, która szukała Boga w malarstwie, w wojaczce - w końcu znalazła go w upodlonym, poniżonym, biednym człowieku. Brat Albert czyli Adam Chmielowski to osoba o zwariowanym życiorysie, który z pewnością można przerobić na niezły film. Igołomia - wieś pod Krakowem. Historia jej sięga średniowiecza. Związanych jest z nią kilka barwnych znanych postaci. Dołączyć do nich można brata Alberta. Urodził się 20 sierpnia 1845 r. Był pierwszym dzieckiem w rodzinie. Jego ojciec Wojciech pewnie był dumny z tego, że ma syna. Jak się dziecko pojawi w rodzinie, snuje się mu plany na przyszłość: kim będzie? Jak się mu życie potoczy? Ojciec Adama pewnie dbał o rodzinę. Wiódł karierę urzędnika. Najpierw był naczelnikiem komory celnej w Igołomii. Musiał ciężko pracować, bo wkrótce na świat przyszło młodsze rodzeństwo Adama: Stanisław, Marian i Jadwiga. Wkrótce Chmielowscy kupili majątek w powiecie wieluńskim. W jego skład wchodził dworek i trzy wioski. Ojciec Adama objął urząd sekretarza kolegialnego w Warszawie. Adam wiódł życie beztroskie. Wkrótce jego szczęśliwe dzieciństwo zostało zakłócone śmiercią ojca. Mama Adama zupełnie nie umiała sobie poradzić w nowej rzeczywistości, dlatego sprzedała majątek i cała rodzina przeniosła się do Warszawy, gdzie mama Adama kupiła kamienicę. Utrzymywali się z pieniędzy za wynajem mieszkań, ale ich sytuacja materialna bardzo się pogorszyła. Adam był bardzo zdolnym dzieckiem, dlatego jego mama za namową rodziny wysłała go do Petersburga, by tam rozpoczął naukę w Korpusie Kadetów. Miał wtedy dwanaście lat. Ponieważ był synem rosyjskiego urzędnika, miał zapewnioną bezpłatną edukację. Wyróżniający się intelektem chłopak zwrócił na siebie uwagę cara rosyjskiego Aleksandra II. Adam był zachwycony taką sytuacją. Mając poważanie cara pewnie odniósłby sukces, ale matce Adama taki zachwyt służbą dla zaborcy nie przyniósł chluby. Postanowiła zabrać stamtąd syna, który stracił przy tym przywilej bezpłatnej nauki. Pewnie Adam buntował się, że matka niszczy mu przyszłość, ale ostatecznie zapisała go do Gimnazjum Realnego w Warszawie. Niebawem doszło do nieszczęścia w rodzinie Chmielowskich, ponieważ zmarła mama Adama. Dla niego musiał to być cios. Utrata matki bardzo boli, a jeszcze bardziej, gdy jest się dzieckiem wkraczającym w dorosłe życie. Na dodatek Adam był najstarszym z rodzeństwa. Pewnie czuł odpowiedzialność za swoich braci i siostrę. Dla jego psychiki mógł to być mocny cios i pewnie dużo razy zadawał sobie pytanie: „Czy ja podołam?”. To, co od dzieciństwa przechodził to mocna szkoła. Utratę majątku można jeszcze sobie jakoś wytłumaczyć, ale czemu będąc dzieckiem musiałem utracić mamę i tatę? Na szczęście nie zapomniała o Adamie i jego rodzeństwie rodzina ojca. Przygarnęła ich siostra ojca Petronela Chmielowska, która otoczyła ich wielką miłością. Adam będzie jej wdzięczny za to do końca życia. Na pewno miała ona duży wpływ na jego drogę życiową. Adam szukał piękna, a miłość jest piękna. Taka matczyna troska jest jeszcze piękniejsza: widok, jak ktoś takiemu nastolatkowi próbuje przemówić do rozumu bywa bardzo komiczny, ale też pouczający. Nasza praca jako rodziców przynosi dumę, gdy po naszej śmierci dzieci darzą nas szacunkiem. Tak też było po śmierci Petroneli — podarowała mu obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej i prosiła, żeby zawsze miał go przy sobie. Gdy będzie zerkał na niego, jego myśli powędrują w górę i pobudzą przeszłe wspomnienia o tym ile dobra od niej dostał. Tak też uczynił. Niedługo Adam zakończył naukę w gimnazjum i przeniósł się do Puław, by podjąć edukację w Instytucie Politechnicznym. Coraz bardziej szukał sensu życia w walce z zaborcą. Nawiązał stosunki z młodzieżą rewolucyjną. Uformowali oddział pod nazwą „Puławiaki”. Adam pierwszy zgłosił się do walki. Widać u niego idealizm, walkę o słuszność sprawy. Pewnie zadawał sobie pytanie: „czy jestem stworzony do zabijania?” Możliwe, że jako nieokrzesany młodzieniec chciał coś sobie udowodnić albo szukał zapomnienia po śmierci rodziców, czegoś, co zniszczy poczucie samotności, da chwilową ulgę. Bitwa, jaką stoczył pod Słupcą, była tragiczna: część jego przyjaciół zginęła lub dostała się do niewoli. Jemu samemu udało się uciec i zaciągnął się do oddziału Mariana Langiewicza, dyktatora Powstania Styczniowego. Miało to tragiczne skutki dla Adama, bo oddział Langiewicza został rozbity i Adam dostał się do niewoli austriackiej. Trafił do więzienia w Ołomuńcu. Brutalnie los się z nim obszedł: walczył, a czy coś tym zbudował? Tak chciał, aby jego ojczyzna znów nazywała się Polska, ale gdzie tu piękno jakiego szukam? Uciekł z więzienia i spotkał go bolesny cios, który jego oczy zwrócił w innym kierunku: w bitwie pod Mełchowem stracił nogę i dostał się do niewoli rosyjskiej. Z tej niewoli wydostała go jego rodzina. Adam opuścił kraj i wyjechał do Paryża. Zaczął poważnie zajmować się malarstwem, rozwijał swój talent w kontakcie z wybitnymi malarzami. Rodzinie nie podobało się jego zainteresowanie. Traktowali to jako głupotę i fanaberię. Chcieli, aby zajął się czymś praktycznym, co da godny zarobek. Rozpoczął studia inżynierskie w Gandawie, ale nie radził sobie z nauką i nie umiał się tam odnaleźć. Wrócił z powrotem do Polski, gdzie osiadł w Krakowie. Chciał tu studiować w Akademii Sztuk Pięknych i załatwić sobie stypendium, które pozwoli mu się utrzymać, ale udało mu się uzyskać pomoc od hr. Włodzimierza Dzieduszyckiego, która umożliwiła mu studiowanie malarstwa w Monachium. Studia na tamtejszej uczelni były wymagające, ale Adam był pilnym uczniem. W końcu udało mu się skończyć studia. Powrócił do Polski, zamieszkał w Warszawie i zatrzymał się u swoich przyjaciół. Tu został wprowadzony na salony elity towarzyskiej. Zachowała się o nim opinia, że był on chodzącym wzorem wszystkich cnót chrześcijańskich i głębokiego patriotyzmu — „prawie bezcielesny, oddychający poezją, sztuką, miłością bliźniego, natura czysta i nie znająca egoizmu, której dewizą powinno być: szczęście dla wszystkich, Bogu chwała i sztuce.” Coraz bardziej w swoim wnętrzu odczuwał, że jest stworzony do innych celów. Po sukcesach, jakie odnosił w dziedzinie artystycznej, choć napawały go dumą i przynosiły dochody, przychodziła mu myśl, że jest potrzebny komuś innemu. Bóg wybrał go jako narzędzie do zajęcia się na ziemi pewną sprawą. W końcu postanowił wstąpić do zakonu Ojców Jezuitów. Pierwsze miesiące nowicjatu były dla niego radosne, ponieważ mógł też rozwijać się w swoim zawodzie. Mówił w listach do przyjaciela: „Maluję i będę malował jeszcze lepiej”. Niestety dopadła Adama choroba psychiczna. Zachorował na depresję nerwową i musiał udać się do Lwowa do szpitala dla nerwowo chorych. Ze szpitala zabrał go brat Stanisław. Wyjechali do Kudryniec, aby w wiejskim klimacie doszedł do równowagi psychicznej. Po tym wydarzeniu mówił: „Byłem przytomny, nie postradałem zmysłów, ale przechodziłem okropne męki i katusze i skrupuły najstraszliwsze”. Po usunięciu z nowicjatu u Jezuitów Adam czuł, że to ta droga i potrzebny jest Bogu i ludziom — jak mówi Pismo Święte „Żniwa jest dużo, a robotników mało”. Tak, chciał być robotnikiem Pana. Związał się z tercjarstwem Świętego Franciszka z Asyżu. Tercjarstwo jest to zakon świecki, więc Adam nie mógł przyjąć święceń, ale i tak nie przeszkodziło mu to w realizowaniu swojej misji. Mimo porażek, jakich doznał, wiedział, że Bóg wytyczy mu plan budowy, a on sam weźmie swoją łopatę i zbuduje drogę. Adam zaczął wędrować po wsiach szerząc tercjarstwo wśród ludu, konserwując przy tym ubogie kościoły, kaplice i figury. Po dostaniu nakazu wysiedlenia z Cesarstwa Rosyjskiego udał się do Krakowa. W tym czasie Kraków to była ziemia obiecana. Miasto kwitło gospodarczo i kulturalnie, ale pod tym wszystkim kryła się druga strona medalu: miasto było siedliskiem nędzy, biedy i wykluczenia. Adam otworzył pracownię malarską. Ujrzał w biednych ludziach to, czego szukał czyli piękno umęczonego Chrystusa. Szybko jego pracownia stała się przytułkiem krakowskich nędzarzy i włóczęgów. Interesował się dalej sztuką, ale coraz bardziej czuł, że należy do innego świata. W końcu przywdział habit i złożył śluby czystości na ręce Kardynała Dunajewskiego. Odtąd nazywał się brat Albert i na zawsze oddał się biednym. Inauguracją jego działalności była umowa z miastem Kraków, że bierze na siebie odpowiedzialność za miejską ogrzewalnię i nie pobiera za to opłaty. Zamieszkał razem z biednymi jako równy im. Kraków przyciągał mnóstwo ludzi przyjeżdżających tu za lepszym życiem. Ówczesna Galicja była krajem małorolnych chłopów, ale o dużym przyroście naturalnym. Ludzie uciekali ze wsi do miast z nadzieją otrzymania godnego zarobku. Gdy tak się nie stało, automatycznie dołączali do ludzi bezdomnych wiodących życie bez celu. Rząd galicyjski nie był łaskawy dla nędzarzy, organizował dla nich domy przymusowej pracy, uważając, że biedni sami sobie są winni, a ich położenie jest wynikiem lenistwa. Brat Albert chciał budować świat w imię Chrystusa. Mówił „Chłop nigdy nie odmówi proszącemu chleba i noclegu, bo wie, że ten go może podpalić”. Tak samo jest ze społeczeństwem, jeśli będzie coraz więcej nędzarzy, to sobie samy podłożymy ogień. Wkrótce do Alberta dołączało coraz więcej naśladowców. W końcu powołał Zgromadzenie Braci i Sióstr. Oparł je na pierwotnej regule Świętego Franciszka z Asyżu. Przytuliska były głównym miejscem ich pracy. Stworzono je dla nędzarzy, włóczęgów, kalekich, niedołężnych, żebraków. Heroiczna praca brata Alberta i jego współbraci dawała owoce takie, że rozprzestrzeniła się na inne miasta. Następnym jego celem była budowa pustelni — to w nich miał odbywać się nowicjat dla nowych zakonników, jak i odpoczynek od pracy w mieście, tak aby nie osłabić zakonnego ducha. Jego oczkiem w głowie była budowa pustelni na Kalatówkach. Brat Albert w oczach społeczeństwa był symbolem czegoś nowego. Hrabia Zamoyski chciał dać na budowę pustelni Albertowi tyle ziemi, ile będzie potrzebował. Ten mu odpowiedział: „Ani domu, ani żadnej rzeczy”. Mimo kalectwa i choroby dalej wykonywał swoją służbę. Kilka dni przed śmiercią poskarżył się, że już nie ma siły dalej walczyć. Zmarł na raka żołądka 25 grudnia 1916 roku. Święty Brat Albert nie pisał uczonych traktatów, „On po prostu pokazał, jak należy miłosierdzie czynić. Pokazał, że kto chce prawdziwie czynić miłosierdzie, musi stać się bezinteresownym darem dla drugiego człowieka. Służyć bliźniemu to według niego przede wszystkim dawać siebie, być dobrym jak chleb.” Tak powiedział o bracie Albercie Jan Paweł II, który ogłosił go świętym podczas mszy kanonizacyjnej 12 listopada 1989 roku. „W myślach o Bogu i o przyszłych rzeczach znalazłem szczęście i spokój, którego daremnie szukałem w życiu.” powiedział brat Albert. Przeszedł długą drogę, by odnaleźć swoje powołanie życiowe i w końcu je znalazł. Był chlebem dla innych i chlebem pozostanie, bo jego dzieło jest nadal kontynuowane przez jego naśladowców. Tekst napisany w ramach "Programu stażowo-mentoringowego skierowanego szczególnie do osób poszukujących pracy" opr. mg/mg Przed tygodniem rolnicy dziękowali tu za tegoroczne plony. Teraz swoje zbiory podsumowują ci, którzy smak lata chowają w słojach i butelkach. I to smak sprzed lat. W Swołowie 8 września przy Muzeum Kultury Ludowej Pomorza świętowali miłośnicy nalewek i miodów. Tu natura i tradycja żyją za pan brat. Na słońcu przeciągają się leniwie miejscowe koty, które nie zważają na tłum zwiedzających. A ci pochłonięci są nie tylko pięknem otaczającej ich przyrody, ale także atrakcjami, które przygotowali wystawcy. Kilkuletnia dziewczynka niemal przykleja się nosem do drewnianej, oszklonej ramki. W środku schowany jest plaster, po którym buszuje spora gromadka pszczół. - To właśnie tak powstaje miód - tłumaczy mama swojej pociesze. Kilka metrów dalej nieco starszy, bo kilkudziesięcioletni mężczyzna też poucza. Tylko że swoją żonę. - I widzisz, tak to wszystko wygląda - mówi mentorskim tonem. - A skąd ty to wiesz? - odpowiada z sarkazmem żona, która z zaciekawieniem ogląda aparaturę do wyrobu miodu. Nowoczesne urządzenia naszpikowane elektroniką. I specjalny robot do przelewania gotowego produktu do słoików. Plus oczywiście żywe pszczoły. Prawdziwe, drewniane ule też się pojawiają. Na jednym z nich stoi św. Ambroży. Też z drewna. To figura patrona pszczelarzy. Na innym ulu leży deska, a na desce jabłko. Jeden z pszczelarzy rozdaje na prawo i lewo słoiczki ze słodkim "owocem pracy pszczelego roju". Żeby go zdobyć, trzeba wykazać się siłą i maczugą roztrzaskać na ulu jabłko. Domek dla pszczół stoi niewzruszony, a kolejne kawałki owoców rozpryskują się po zagrodzie. Swołowskie święto nie byłoby sobą, gdyby na stołach nie pojawiły się nalewki. Przy jednym z takich stołów siedzi dwóch karmelitów bosych. A właściwie dwie panie ucharakteryzowane na średniowiecznych zakonników. - My jesteśmy skrybowie od Jarcuna. To on stworzył te nalewki, ale musiał wyjechać - mówią "skrybowie". Kiedy pada pytanie o skład, słychać między innymi o czerwonych porzeczkach i miodzie. To przy "Czarcim pazurze". Albo o jeżynach, jagodach i karmelu, gdy spoglądamy na "Opary absurdu". - I najważniejsze w tym wszystkim: czas - mówią powierniczki nalewkowej tajemnicy. Ich produkty, podobnie jak i kilkunastu innych osób, trafiają na coroczny konkurs. Tym razem komisja miała do spróbowania 45 trunków. - Sam cukier! - zżyma się Grzegorz Dacków, który w komisji konkursowej jest już od lat. Na jego język trafiła już kolejna próbka kulinarnej twórczości w płynie. Po każdej wypłukuje usta zimną wodą i spogląda na kieliszek. - Oceniamy nie tylko smak, ale i wygląd, połączenie składników - mówi członek jury. Wie, o czym mówi, bo na co dzień uczy kulinarnych tajników szkolną młodzież. Podróżuje też po Polsce i Europie w poszukiwaniu nowych smaków. - To na przykład jest "heczka". Po kaszubsku. Złośliwi mówią na to "kocie siczki". A oficjalnie chodzi o nalewkę z czarnego bzu - śmieje się ekspert, rozlewając kolejną porcję trunku. Po skosztowaniu nie ukrywa zachwytu. Podobnie jak i inni jurorzy. Kilkadziesiąt minut później już wiadomo - to nalewka Jarosława Pruskiego. Smak końca lata 2018 roku. Paulina Szymczewska „Dbaj o przyrodę, zakręcaj wodę”, „Gdy energię oszczędzamy, życie Ziemi przedłużamy”, „Wiedzą to nawet dzieci, że najważniejsza jest segregacja śmieci”, „O powietrze dbamy, czystym oddychamy” – to tylko niektóre z pomysłów, jakie miały maluchy z krakowskiego Przedszkola Niepublicznego „Iskierka”, uczestniczące w konkursie na hasło o ochronie środowiska. Ten konkurs był elementem większego projektu, zatytułowanego „Od najmłodszych lat z ekologią za pan brat” i dofinansowanego przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Krakowie. – Od lat w naszym przedszkolu nauczyciele, pozytywnie zakręceni na ekologię, włączają dzieci do różnorodnych działań z tego zakresu, a edukacja przyrodnicza jest jedną z najważniejszych – podkreśla dyrektorka „Iskierki” Małgorzata Pyżyk. – Dofinansowanie z WFOŚiGW w Krakowie pozwoliło nam znacznie rozszerzyć i uatrakcyjnić działania przyrodniczo-ekologiczne. Te rozszerzone działania to atrakcyjne wycieczki, warsztaty, konkursy, imprezy plenerowe itd. Projekt „Od najmłodszych lat z ekologią za pan brat” był skierowany przede wszystkim do młodszych dzieci (w wieku 3–7 lat) – zarówno tych z „Iskierki”, jak i z innych przedszkoli w dzielnicy, a także do dzieci w wieku szkolnym, ich rodziców oraz lokalnej społeczności. – Naszym podstawowym celem było umożliwienie dzieciom poszerzania wiedzy z zakresu ekologii poprzez stymulowanie ich aktywności w kierunku poznania i zrozumienia świata przyrody – wyjaśnia Małgorzata Pyżyk. Zwraca przy tym uwagę, że przyroda oddziałuje na wszystkie zmysły dziecka różnorodnością barw, kształtów, dźwięków i zapachów. Dziecko pragnie badać, poznawać, odkrywać, poszukiwać, a dorośli powinni tę jego naturalną ciekawość wykorzystać, przekazując wiedzę i kształtując w nim postawy ekologiczne. Jedną z takich okazji do poznawania świata były wycieczki ekologiczno-przyrodnicze. Maluchy odwiedzały gospodarstwa agroturystyczne, gdzie np. karmiły zwierzęta i własnoręcznie piekły chleb. Nie zabrakło też spaceru na łąkę i warsztatów „Co w trawie piszczy?”, wycieczki do Laskowej, gdzie można było odwiedzić sad i poznać sposoby pielęgnacji sadzonek, jak również wycieczki „Ekologiczny detektyw” – do lasu w Ojcowie (mali detektywi tropili tam zwierzęta po śladach i dowiadywali się, jak należy zachowywać się w lesie). Dużą atrakcją był też pobyt w dolinie rzeki Racławki, gdzie przedszkolaki uczestniczyły w eksperymentach i doświadczeniach z wodą. Natomiast podczas wycieczki do Stryszowa można było zobaczyć, jak działają kolektory słoneczne i elektrownia wiatrowa. Poza wycieczkami organizowane były również warsztaty edukacyjno-przyrodnicze – np. „Czy rośliny mają dzieci?”, „Poznać niewidzialne powietrze”, „Warzywa i owoce to ukryte moce”, „Energia w przyrodzie”, „Zaskakujące właściwości wody” albo „Czy we wszystkich rzekach żyją ryby?”. A uzupełnieniem tych wszystkich atrakcji wycieczkowo-warsztatowych były liczne konkursy: dwa plastyczne, fotograficzny, śmieciomody (czyli mody z surowców wtórnych), wiadomości, a nawet konkurs na imię dla ocelota z krakowskiego zoo, którego przedszkole „Iskierka” adoptowało na odległość. Prócz tego mali ekolodzy projektowali ulotki ekologiczne (które potem rozdawali podczas happeningu ulicznego), a także zbierali makulaturę, plastikowe nakrętki i zużyte baterie. – W naszym projekcie „Od najmłodszych lat z ekologią za pan brat” wzięło udział w sumie około 2 tys. dzieci i tyle samo dorosłych – podsumowuje dyrektor Małgorzata Pyżyk. I dodaje, że w prowadzonych działaniach „Iskierkę” wspierały różne instytucje: JAKU (edukacja przyrodnicza dla dzieci i młodzieży), „Wesoły odkrywca” (warsztaty ekologiczno-przyrodnicze) i biuro podróży „Obieżyświat”. Małgorzata Pyżyk, dyrektor Niepublicznego Przedszkola „Iskierka” w Krakowie: Nasze przedszkole zadania z zakresu ekologii realizuje od wielu lat, a przekazywane dzieciom wiadomości wykraczają poza podstawę programową. Wynika to z faktu, że my – nauczyciele jesteśmy świadomymi odbiorcami przyrody i rozumiemy, dlaczego należy o nią dbać i szanować. To właśnie wpajamy dzieciom: że za stan środowiska jest odpowiedzialny każdy człowiek, nawet ten najmniejszy. Dlatego w naszym przedszkolu realizujemy autorskie programy ekologiczne, dzięki którym dzieci dowiadują się, jakie są przyczyny zanieczyszczenia środowiska i poznają sposoby ochrony powietrza, gleby, wody oraz świata roślin i zwierząt. Wszystkie te działania nie byłyby możliwe bez finansowego wsparcia ze strony Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Krakowie. Bardzo nas też cieszy, że zostały one docenione poprzez przyznanie nam tytułu ekoLIDERA w tegorocznej edycji konkursu WFOŚiGW. Posiadając dużą wiedzę i doświadczenie w realizacji zadań ekologicznych, po raz kolejny możemy udowodnić, że jesteśmy partnerem wiarygodnym, kompetentnym i zaangażowanym w kampanię na rzecz przyrody i jej ochrony. Projekt „Od najmłodszych lat z ekologią za pan brat” * Koszt projektu: 83 280,00 zł* Kwota dofinansowania z WFOŚiGW w Krakowie: 60 480,00 zł

z chlebem za pan brat